Archiwum 09 lutego 2008


lut 09 2008 bez tytułu
Komentarze: 0

Mam uczucie, że się staczam.. znów kierują mną te same, okropne, obleśne instynkty, które z obrzydzeniem wspominam z gimnazjum. .a już myślałam, że się od tego uwolniłam...

Całe gimnazjum było jednym wielkim koszmarem.Czasem miałam wrażenie, że coś obcego, jakaś inna istota opanowała moje ciało i zablokowała umysł.Nie było chwili, żebym nie myślała o jedzeniu. Jakaś krwawa walka toczyła się wewnątrz. Z jednej strony nie chciałam całkiem sie poddać, z drugiej poddawałam się obsesji i poczuciu beznadziei. Wracałam ze szkoły, wstępując po drodze do biedronki po tanie zapychacze, jadłam obiad, jadłam dokładkę, zamykałam się w pokoju jadłam kupioną wcześniej czekoladę, chrupki, batony, cokolwiek. Podnosił mi się poziom cukru, krew uderzała do mózgu aż słyszałam jak bębni w tętnicach..Czułam się jakbym ważyła tonę ale potrzebowałam więcej. Więcej, więcej, więcej. Robiłam budyń. Dwa budynie, Następną porcję. Zupki chińskie przeterminowane rok wcześniej. Chleb. Najpierw jedną kanapkę, potem pięć, potem dziesięć "Do kurwy nędzy gdzie się podział chleb" słyszałam głos mamy i strasznie jej nienawidziłam , że udaje ślepą i głuchą podczas gdy ja klęczałam przed ubikacją ze łzami w oczach. Później już nawet nie próbowałam z siebie tego wyrzucać. Wystarczy, że męczyło mnie poczucie winy i myśli, że i tak nic nie zmienię, więc lepiej nie robić nic. Był okres herbatek przeczyszczających i podkradania tabletek z apteczki. Nieprzespanych nocy z powodu bólów brzucha i nigdy niezmęczonego sumienia., które tłukło moją głową w ścianę, albo wbijające okruchy lusterka w skórę. BYły też okresy głodówek, diet oczyszczających, sokowych, owocowych, warzywnych, po których chudłam, mdlałam z głodu, płakałam i smiałam sie na przemian, żeby w końcu rzucić się na jedzenie i opróżnić lodówkę dosłownie  z wszystkiego. Z utęsknieniem czekałam na koniec tej szkoły. Byłam pewna , że przełom w życiu, jakim miało być rozpoczęcie liceum, zmieni wszystko. Zacznę się starać, uczyć , więc nie będę myśleć o jedzeniu, poznam nowych ludzi, zmobilizuję się do przestrzegania diety. Zmieniło się, opanowałam "wielkie żarcie". Były upadki, ale najwyżej tygodniowe. Po nich podnosiłam się pełna wiary w pomyślną przyszłość. 

Aż do niedawna.. Okazało się , że nie mam motywacji ani do nauki ani do dbania o siebie, do odchudzania, do wychodzenia z domu, do niczego. Zaczęłam jeść, wydałam wszystkie oszczędności na słodycze i jem jeden batonik za drugim, pięć bułek na raz. Rozciągam żołądek, żeby pomieścił więcej i więcej ..i znów mam złe myśli, znów nienawidzę siebie, znów nie potrafię się powstrzymać :(i najgorsze jest to , że nie wiem co robić.. Mama, która już się zorientowała, twierdzi , że to moje ciało i mogę je sobie niszczyć, Iwona wmawia mi , że nie jestem gruba i ona sama nie ma apetytu wiec ma gorszy problem.. cholera jasna... nie potrafię się sama podnieść.. nie mam dla kogo otrzepać kolan i zacząć się wspinać od nowa...